Napisane przez: Renata Kwinta | 13 lutego, 2019

Jesteśmy na Facebooku :)

Wszystkich subskrybentów i gości zapraszam do odwiedzin:

Napisane przez: Renata Kwinta | 28 stycznia, 2023

Domowa uprawa fasoli w słoiku – nie tylko zabawa

Jeszcze tylko dziś można rejestrować się do obywatelskiego projektu naukowego 🙂 Szczegóły: https://www.youtube.com/watch?v=3Jt-KUzrHRo

Możesz wziąć udział w badaniach – sam/sama, z dzieckiem, z cała rodziną, z przyjaciółmi z akademika. Razem stworzymy coś dla polskiej i światowej nauki.

Napisane przez: Renata Kwinta | 13 stycznia, 2022

Zimowe piękno wonnej kaliny

Jeśli uważasz, że o tej porze roku kwitną  tylko storczyki w doniczkach i może jeszcze bożonarodzeniowy kaktus, porzuć Insta i inne społecznościówki i rusz na spacer. Zajrzyj do ogrodów społecznych w mieście. Zerknij do ogródków w sąsiedztwie. Może spotkasz właśnie JĄ. Kalina wonna Viburnum farreri  (a także jej mieszaniec kalina bodnantska Viburnum bondantese) należy do tych dziwnych roślin, które kwitną zimą. Niestraszne jej chłody i nawet przymrozki.

Kalina należy do rodziny piżmaczkowatych (Adoxaceae), podobnie jak m.in. znany wszystkim czarny bez (Sambucus nigra). Pochodzi z Chin. W naszym klimacie zakwita w lutym/marcu, ale ponieważ zimy w naszym kraju są coraz łagodniejsze, możemy podziwiać jej kwiatostany już od listopada czy grudnia. I tak właśnie działo się w tym roku w Krakowie.

Drobne, ale wyglądające na solidne kwiaty i oszałamiający zapach. Dla jednych piękny, dla innych ciężki, ale jedno jest pewne – nie da się przejść obok kaliny obojętnie.

Chcesz mieć taki krzew we własnym ogródku? Na rynku jest wiele odmian. Wcześniej sprawdź tylko, czy masz odpowiednią glebę i miejsce. Roślina preferuje podłoże próchniczne, przepuszczalne, żyzne i lekko wilgotne o lekko kwaśnym odczynie. Stanowisko powinno być osłonięte od wiatru i ciepłe, słoneczne lub lekko półcieniste.

Może ktoś z Twoich znajomych ma kalinę?  Wiosną możesz spróbować pozyskać półzdrewniałe sadzonki albo poprosić o wykonanie odkładów. Jak wykonać odkład? Przyginamy pędy do ziemi i tworzymy kopczyk, aby z fragmentu przyciśniętego do ziemi pędu wyrosły korzenie. Nie radzimy przesadzać ukorzenionych roślin, ponieważ korzenie głęboko rosną i trudno je wydobyć, a uszkodzone nie pozwolą na rozwój i zmarnujemy krzew. Kiedy sadzimy kalinę? Wiosną.

W okresach suszy roślinę musimy regularnie podlewać i ściółkować korą lub torfem. Po przekwitnięciu delikatnie przycinamy, aby uzyskać obfite kwiaty. Usuwamy pędy, które się krzyżują lub rosnące do wewnątrz oraz stare pędy przy podstawie, a także wiotkie i cienkie. Nie należy przesadzić z cięciem. W tym przypadku mniej znaczy lepiej. I pamiętajmy – po przekwitnięciu, ponieważ wtedy roślina będzie tworzyć nowe zawiązki, i chodzi o to, aby wytworzyła jak najlepsze.

Różowa barwa kwiatów zimą jest dla mnie rodzajem roślinnego karnawału. A sens biologiczny zimowych kwiatów? Większa szansa na zapylenie. Kalina jest wiatropylna, dla przenoszenia pyłku u takich roślin rozwijające się wraz z kwiatami liście mogłyby stanowić przeszkodę. To pewnie jedna z przyczyn, dla których ewolucja utrwaliła kwitnienie przed wytworzeniem liści u wielu gatunków drzew i krzewów. Na naszym blogu opisywaliśmy takie przykłady: leszczynę czy oczar wirginijski.

Kto nabrał apetytu na wonność i urodę tej ozdobnej zimowej kaliny? W Krakowie kwitnące krzewy możecie zobaczyć na pasach zieleni pomiędzy jezdniami przy Alejach Trzech Wieszczów. Z bliska bezpiecznie obejrzycie je na terenie kampusu Uniwersytetu Rolniczego przy Al. 29 Listopada. Znajdziecie tam też wiele innych ciekawych roślin. To jak, trochę ruchu w zimowy dzień?

Renata Bączek-Kwinta

Napisane przez: Renata Kwinta | 13 lutego, 2021

Ratowane, cz. 1.

Mróz dawno niespotykany! -9°C w centrum Krakowa, idę na zakupy, a tu takie bluszcze-biedaki. Lód na nich, lód w doniczkach. Jakby ktoś wrednie wlał wodę, tak specjalnie, żeby Królowa Śniegu wzięła całe donice w objęcia i już nie wypuściła. Już po roślinach – myślę. Ale nie – przy bliższym przyjrzeniu się widzę, że liście i pędy są jędrne.  A zatem żywe. Czerwone zabarwienie liści świadczy o syntezie antocyjanów, między innymi w reakcji na niskie temperatury. Ani chybi zahartowały się jesienią, pewnie na czyimś balkonie, a teraz wywalono je, bo… brzydkie? Komuś przeszkadzały? Zemsta na właścicielu?  Szkoda ich. Mam pojemną torbę… Zakupy zrobię później.

Stawiam je na parapecie okna w korytarzu mojej kamienicy. Jest tam jasno i ani nie za ciepło, ani niezbyt zimno – średnio 12-15°C. Nie można im zafundować terapii szokowej. Grzejnik stoi nieco dalej, nie pod parapetem, a więc nie przegrzeje i zbyt szybko nie wysuszy brył korzeniowych. Część lodu usuwam, ale ziemia jest przemarznięta… Pod spód podkładam kilka warstw papierowego ręcznika. Woda będzie wsiąkać i nie zaleje przy tym ściany ani podłogi; trzeba uszanować pracę dozorczyni.

Mija tydzień, a moje przypuszczenia co do stanu roślin okazują się prawdziwe. Reanimacja przeprowadzona, czas na leczenie i rekonwalescencję.

Pora obejrzeć pacjentów. Korzenie są żywe, ale ziemia okrutnie zbita i wciąż zbyt wilgotna. Śmierdzi amoniakiem, co oznacza, że rośliny były porządnie nawożone azotem, a teraz, gdy w donicach jest mało powietrza, zachodzą tam procesy beztlenowe. Na razie nie wymieniam ziemi. Niech mi się bluszcze najpierw zaadaptują do cieplejszych warunków, chcę też oszczędzić przyduszone korzenie. Jeśli liście zaczną transpirować, a suche (jak zawsze zimą w mieszkaniach…) powietrze przyspieszy i ten proces, i stopniowe schnięcie podłoża, korzenie wrócą do równowagi.  

Ostrożnie wzruszam ziemię dookoła krawędzi podłoża, potem sięgam bliżej centrum, tak aby wytworzyć przestwory dla powietrza, ale nie uszkodzić korzeni.

Przycinam długie pędy. Usuwam suche (jest ich mało) i liście z nekrozami, bo te mogą świadczyć o wcześniejszym wystąpieniu jakiegoś patogena bakteryjnego czy grzybowego.

W pracy towarzyszy mi mój niepełnosprawny kocurek Totek. Koty są nieocenionymi pomocnikami w pracy roślinami. Przycupują, kontrolują ruchy rąk, analizują opadające części roślin, a gdy ich wzrok spotka się z naszym, widzę „co robisz”? Więc odpowiadam, bo przecież każdy kot lubi słuchać głosu opiekuna.

Totek też kiedyś został uratowany. Teraz ma opiekę i profilaktykę – upewniam się, czy nie zjada bluszczu, bo to trująca roślina, ale on ma swój owies w doniczkach i zieloną sałatę, i mądrość dorosłego kota. Sekatorem ciacham ostatnie pędy bluszczów i voila! Roślinni pacjenci zadbani wędrują w jasne, raczej ciepłe, suche (pod sufitem) miejsce. Zależy mi szczególnie na tym, aby miejsce było jasne, bo i liczba kwantów światła, i spektrum muszą być jak najkorzystniejsze dla fotosyntezy i wzrostu. Szczególnie zimową porą… Za parę dni sprawdzę co z ozdrowieńcami i ewentualnie zmienię miejsce.

Odpoczywam, zadowolona bardziej niż gdyby mi naukowy artykuł za 100 punktów wydrukowano. Zwłaszcza teraz, po aktualizacji wykazu czasopism naukowych przez Ministerstwo… eee… Edukacji i Nauki. Proszę trzymajcie kciuki za uratowane z pazurów złej zimy Hedera helix. Odezwę się za jakiś czas!

Renata Bączek-Kwinta

Napisane przez: Renata Kwinta | 16 Maj, 2020

Wirusy roślinne pomogą w walce z COVID?

Kolejny miesiąc zmagań Homo sapiens z chorobą COVID-19 wywołaną przez koronawirus SARS-CoV-2. Czy w takiej sytuacji dodatkowo powinien zmartwić nas fakt, że rośliny też mają choroby wirusowe? Czy roślinne wirozy mogą zagrozić uprawom jak „korona” nam? A może raczej nam pomogą?

 

Wirusy?

Być może zdziwiliście się, rośliny cierpią na choroby wirusowe. A to prawie 100 schorzeń. Dlaczego przedstawiciele królestwa Plantae miałyby nie chorować w ten sposób? Wirusy atakują przecież różne organizmy. Każdy wirus potrzebuje maszynerii, która pozwoli mu na tworzenie kopii, bo sam nie posiada komórek ani nie wytwarza energii potrzebnej mu do replikacji. Jest bezrozumny, nastawiony jedynie na powielanie się w molekularnej maszynie organizmów bardziej od niego złożonych.

 

Zacznijmy od zakażenia

W przypadku organizmu człowieka wirusy dostają się głównie przez błony śluzowe. U roślin czynnikiem przenoszącym (wektorem) są głównie owady, zwłaszcza te nakłuwające tkankę w poszukiwaniu słodkich, pożywnych soków do wyssania. A więc mszyce, pluskwiaki czy skoczki. Choroby bakteryjne i grzybowe także mogą sprzyjać zakażeniom, ponieważ rozmiękczają tkanki, do których wszystko łatwo wnika, a następnie rozprzestrzenia się, niczym wirus po globalnej wiosce o nazwie Ziemia.

 

Teraz trochę historii

Pierwszym zidentyfikowanym wirusowym sprawcą chorób roślin był wirus pstrości tulipana (TBV). Za jego przyczyną płatki tego kwiatu przybierają intrygujące kształty i smugi kolorów. Zidentyfikowano go dopiero w XX w., choć niezwykł i nieprzewidziane cechy kwiatów opisywano 400 lat wcześniej, gdy w Holandii panowała tulipanomania, a za jedną cebulkę cennej odmiany płacono tyle, ile można było dostać za 20 ton pszenicy.

 

To niedobre

Kto nigdy nie widział zawirusowanego tulipana, pewnie zetknął się z szarką śliwy. Na owocach śliwy węgierki można czasem zobaczyć okrągłe, fioletowe plamy. Miąższ pod nimi staje się czerwonawy, gąbczasty i zdecydowanie paskudny w smaku. Poza tym wyciekają z niego krople cuchnącej pleśnią gumy. Objawy można zauważyć też na liściach w postaci jasnozielonych, rozmytych plam. W tym roku mieliśmy fale ciepła i zimna, co może sprzyjać szarce. To tak jak u ludzi – zmienna pogoda osłabia organizm i zmniejsza możliwości obronne wobec chorób. Ogrodnicy mają jednak na szarkę sposoby, na przykład siatki przeciw drobnym owadom rozprzestrzeniającym wirozy.

654px-Scharka_Fruchtsymptome

Szarka śliwy; commons.wikimedia.org/wiki; User:MarkusHagenlocher

a

Żółtaczka rzepy, mozaika jabłoni

Inna wirusowa choroba roślinna to mozaika jabłoni. Tak naprawdę doskwiera ponad 80 gatunkom, w tym chmielowi, malinom czy różom. Przyczyna tak dużej rozpiętości gatunków tkwi w nosicielach, czyli owadach o kłująco-ssącym aparacie gębowym. Nie tracimy jednak z tego powodu ani całych zbiorów jabłek, ani nie musimy do piwa zamiast chmielu dodawać kurdybanku, ponieważ od dawna stosuje się hodowlę odpornych na wirusy odmian roślin. To samo dotyczy wspomnianych wcześniej śliw.

Najczęstsze i najgroźniejsze choroby wirusowe roślin rolniczych w Polsce to żółta karłowatość jęczmienia oraz mozaika jęczmienia, odglebowa mozaika zbóż, karłowatość pszenicy, a od niedawna – wirus żółtaczki rzepy zagrażający rzepakowi. Dlaczego właśnie rzepakowi? Rzepaku uprawiamy dużo. Rzepa i rzepak są spokrewnione i mają „wspólnych” owadzich gości posilających się produktami ich metabolizmu i pozostawiających po sobie niemiłą wirusową pamiątkę.

a

Bać się?

Bez obaw, nie będę omawiać całej setki wiroz roślinnych. Wiele z nich nie wyrządza większych szkód gospodarczych, a żadna nie przechodzi na człowieka. Rolnicy muszą jednak trzymać rękę na pulsie i eliminować mszyce oraz choroby grzybowe. Oznacza to stosowanie insektycydów, herbicydów (bo chwasty mogą być siedliskiem mszyc) i fungicydów oraz nawożenie roślin mające na celu ich wzmocnienie. W produkcji wielkoskalowej „pryskanie” jest nie do uniknięcia. Klasyczny i na pewno przyjazny środowisku sposób to trzymanie się kalendarza agrotechnicznego, czyli siew w optymalnym terminie. To może jednak nie wystarczyć.

a

Wykorzystać?

Czy z roślinnych wirusów możemy odnieść jakieś korzyści? Tak. W transformacji genetycznej  roślin uprawnych stosuje się wirusowe wektory. Są to głównie fragmenty wirusowego RNA pozbawione infekcyjności, ale działające niczym molekularna igła nawlekająca nitkę – fragment genu z innego organizmu, którego ekspresję chcemy uzyskać w transformowanej roślinie.

No i w kwestii COVID-19 – pod koniec kwietnia 2020 naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w  San Diego ogłosili, że roślinne wirusy wspomogą ich w tworzeniu szczepionki. Zespół nanotechnologów,1  którym kierują profesor Nicole Steinmetz i  profesor o miło brzmiącym dla nas nazwisku Jon Pokorski zamierza stworzyć trwałą i łatwą w użyciu oraz (podobno) dostępną dla wszystkich szczepionkę. Do jej wyprodukowania zastosowany zostanie wirus infekujący rośliny strączkowe, zbliżony budowa do  SARS-CoV-2. Jest on nieszkodliwy dla ludzi. Dobudowane do szczepionki znaczniki molekularne w postaci peptydów specyficznych dla „korony” mają stymulować nasz system odpornościowy do specyficznej walki z tym wirusem. Badacze otrzymali już  fundusze z amerykańskiej Szybkiej Ścieżki (Rapid Response Research).

NSF-RAPID-grant-Steinmetz

Profesor Nicole Steinmetz wykorzysta wirusy atakujące rośliny strączkowe do stworzenia szczepionki przeciwko SARS-CoV-2, Zdjęcie: UC San Diego

a

Najpierw profilaktyka!

Truizmem będzie wspomnieć, że globalizacja dała nam ułatwienia, ale i poważne zagrożenia. Dlatego teraz, męcząc się w maseczkach na twarzy podczas gorących dni i miotając między pracą zdalną a gotowaniem obiadu warto uświadomić sobie jeszcze jedną kwestię. Kiedy granice państw znów będą znów otwarte i zaczniemy buszować po świecie, to  zanim pomyślimy o sprowadzeniu jakiekolwiek rośliny lub jej części do kraju, upewnijmy się, czy możemy, i czy nie obejmie ich kwarantanna: https://www.e-sadownictwo.pl/artykuly/porady/7233-choroby-kwarantannowe-w-swietle-prawa.

 

Renata Bączek-Kwinta

 

Napisane przez: Renata Kwinta | 1 marca, 2019

Zamiast kontrowersyjnej rośliny… drożdże?

2019 rok zaczynam od marihuany. Leczniczej. Sama nie stosuję i stosować nie planuję, żadnej, bo lubię stać w pionie, mówić i pisać do rzeczy, no i nie tyć, a maryśka ponoć mocno napędza apetyt. To tak to na wypadek, gdyby ktoś chciał wyjąć z kontekstu pierwsze zdanie. Ale po kolei…

Odkąd istnieje ten blog, i od kiedy pojawiły się pierwsze kontrowersje dotyczące terapeutycznego działania roślin z rodzaju Cannabis, powiedziałam sobie, że żadnego artykułu o tym zielu nie napiszę. Bo co to za frajda wypisywać kolejny tekst na temat drążony przez wielu naukowców i dziennikarzy? Fakt, taki artykuł może przynieść mnóstwo kliknięć. Ale clickbait to nie moja bajka. Trudno jednak nie zauważyć rwącego strumienia nowych informacji, wlewającego się stąd i zowąd do internetu. No więc mam dla Was newsa: amerykańscy (i nie tylko) naukowcy wytwarzają kannabinoidy z drożdży.

Dokładniej – w drożdżach Saccharomyces cerevisiae, i nie ma w tym nic dziwnego. Zarówno drożdże, jak i inne mikroby od wielu lat są przez nas zmuszane do produkcji wielu substancji. Drożdże jako woły robocze są niekontrowersyjne, rosną szybko, zajmują mało miejsca, do życia potrzebują ciepła i glukozy. Jest tylko jedno ALE – trzeba zmodyfikować ich genom w określonym kierunku, czego na pewno żaden domorosły miłośnik pierzastych liści w domowym zaciszu nie zrobi.

Realizuje to natomiast przynajmniej 10 ośrodków biotechnologicznych modyfikując genom drożdży lub bakterii w celu pozyskania kanabinoidów dla przemysłu farmaceutycznego. Ba, wyprodukowano nawet takie związki jakich „normalne” konopie nie robią!

Obecnie największym problemem jest wytworzenie przez drożdże przede wszystkim CBD – kannabidiolu. CBD jest bowiem niepsychoaktywnym produktem utleniania uzależniającego tetrahydrokannabinolu (THC), a ma właściwości nasenne. Dla celów leczniczych ważnych byłoby jeszcze kilka innych, na przykład potencjalnie terapeutyczny, przeciwzapalny i przeciwneurodegeneracyjny kannabigerol (CBG). Te jednak są – podobnie jak CBD – syntetyzowane w niewielkich, często śladowych ilościach.

Zmuszone do produkcji kannabinoidów drożdże wytwarzały je z cukrów prostych, podobnie jak w przypadku innego produktu, znanego wszystkim i także uzależniającego. Do takiej biosyntezy potrzebne są enzymy dokonujące przekształceń cukrów w kolejne związki chemiczne, aby powstał określony szlak metaboliczny skutkujący – w tym przypadku – produkcją kannabinoidów. Enzymów tych drożdże nie wytwarzają, gdyż nie mają kodujących je genów. Dlatego wprowadzono geny z różnych bakterii uzyskując łańcuch pożądanych przemian metabolicznych. Dalszym krokiem będzie opracowanie syntezy kannabinoidów w probówce. Inni amerykańscy (naprawdę) naukowcy już nad tym pracują.

a

41586_2019_978_Fig1_HTML_Cannabis_yeast

Schemat biosyntezy kannabinoidów w transformowanych komórkach drożdży. Cukry ulegają utlenieniu do acetylokoenzymu A (to element „zwykłego” metabolizmu), następnie dochodzą do głosu geny EfmvaE i EfmvaS z bakterii Enterococcus faecalis aktywujące szlak kwasu mewalonowego (taki występuje bowiem u roślin rozpoczynając syntezę wielu fitozwiązków). Alternatywna droga to wytworzenie heksanoilokoenzymu A dzięki genom z innych bakterii: Ralstonia eutropha (RebktB), Cupriavidus necator (CnpaaH1), Clostridium acetobutylicum (Cacrt) i Treponema denticola (Tdter). Jest to droga, którą w naturze realizuje Cannabis z jednego ze swoich metabolitów – kwasu heksanowego (kapronowego). Szlaki łączą się poprzez wytworzenie CBGA (kwasu kannabigerolowego), z którego przy udziale różnych syntaz wytwarzane są dwa kannabinoidy: uzależniający THC i potencjalnie nieszkodliwy, a może i nawet korzystny dla zdrowia CBD. Rycina z: Luo et al. 2019.

a

To blog poświęcony biologii roślin, może zapytacie zatem: a po co roślinom kannabinoidy? Jak wiele innych związków służą do obrony chemicznej przed żerującymi na nich zwierzętami, przed promieniowaniem UV i innymi stresami środowiskowymi. Ten pierwszy aspekt wydaje się dość kontrowersyjny. Może w przypadku Homo sapiens jest to jednak wabik?

a

Literatura: Luo et al. (tzn. jeszcze 20 współautorów) Complete biosynthesis of cannabinoids and their unnatural analogues in yeast. Nature 2019, https://www.nature.com/articles/s41586-019-0978-9

Renata Bączek-Kwinta

Napisane przez: Renata Kwinta | 25 lutego, 2019

50-lecie krakowskiego fitotronu

Pierwsze w Polsce roślinne laboratorium powstało w Krakowie! Pięćdziesiąt lat temu! Wciąż się rozwija, a możecie się o tym przekonać we wrześniu 2019 roku, podczas jubileuszu. Zapraszam do śledzenia wydarzenia. Zobaczycie archiwalne zdjęcia i dowiecie się jak stopniowo tworzył się fitotron.
Napisane przez: Renata Kwinta | 13 Maj, 2018

Roślinni czyściciele: zielone przystanki – fotorelacja

Zielony przystanek nie powinien być niepotrzebnie wydumaną konstrukcją. Oto jedna z koncepcji: proste i estetyczne ławeczki, a pomiędzy nimi konstrukcja z odpornego prawdopodobnie na warunki środowiska stopu metali. Na niej rozpięte „dzikie wino” – winobluszcz; zapewne pięciolistkowy  – Parthenocissus quinquefolia.

 

zielprzys_maj

Jeden z zielonych przystanków zaplanowanych w ruchliwych miejscach Krakowa: Rondo Grunwaldzkie, przystanek Centrum Kongresowe ICE.

a

Wybór bardzo dobry. Roślina rośnie szybko,  nawet do 2 m rocznie.  To stanowisko jest słoneczne, a winobluszcz ma szeroki zakres tolerancji oświetlenia, jest też stosunkowo odporny na niedobór wody. Tak więc koszt utrzymania będzie niewielki, a o ileż przyjemniej usiąść przy zielonej pergoli niż pod pleksiglasem. Trochę cienia jest, no i przewiewnie.

W maju wysadzono tam bratki, które po przekwitnięciu zostały usunięte. Kwitły ładnie, ale w uprawach mających zdobić miasto i poprawiać stan atmosfery zdecydowanie wolę rośliny wieloletnie.

zielprzys_kwi

Ten sam przystanek w maju, sfotografowany z przeciwnej strony; w tle budynek ICE.

a

Odpowiednio dobrane i okresowo nawożone rośliny wieloletnie powinny cieszyć oko przez wiele lat, a fachowo przycięte tworzą ładne figury. Jednak w tym przypadku podstawowa sprawa to zielona ścianka filtrująca powietrze. Okazałych kwiatów winobluszczu co prawda nie zobaczymy, bo są one dość niepozorne (o ile w ogóle się pojawią), natomiast jesienią ładnie przebarwią się liście i pergola stanie się czerwono-zielona. Z czasem to czerwienienie będzie następować coraz wcześniej, bo dla szybko rozwijającej się rośliny donica stanie się ciasna, a składniki pokarmowe się wyczerpią. Okresowe nawożenie wieloskładnikowe powinno poprawić sytuację. Na pewno nie warto stosować nadmiaru azotu, który spowodowałby zbyt szybki rozwój pędów i liści, a korzenie nie będą im przecież w stanie dostarczyć odpowiedniej ilości wody z tych donic.

Pozostaje jeszcze kwestia mrozoodporności i odporności na przesuszenie wywołane silnym wiatrem. Winobluszcz radzi sobie doskonale nawet z mroźną i bezśnieżną zimą, nie wymaga też podlewania w miejscach, gdzie przeniósł się sam. W miastach zobaczymy wiele przykładów ekspansji tej rośliny. Tu jednak winobluszcz został posadzony; są to warunki przymusowe, a Rondo Grunwaldzkie jest bardzo przewiewne. Cóż, pożyjemy, zobaczymy. Kibicuję winobluszczowi! Kibicuję Zarządowi Zieleni Miejskiej aby dobrych pomysłów na miejską zieleń miał jak najwięcej.

 

Renata Bączek-Kwinta

Napisane przez: Renata Kwinta | 30 marca, 2018

Roślinni czyściciele, cz. 2. Dwugłos krakusek

Nikt nie zaprzeczy, że zieleń w miastach powinna być. Dominuje jednak podejście „drzew nie za dużo, bo ciemno” i „trawa skoszona na 5 cm”. Podkreślane przez lekarzy zagrożenie układu oddechowego i układu krążenia wskutek zanieczyszczenia miejskiego powietrza trochę zmienia tę optykę. Kraków jest w czołówce generatorów smogu, ale dzięki presji mieszkańców, którzy skupili się w apolityczne grupy protestu, i dzięki podejściu miejskiego ogrodnika Piotra Kempfa w temacie miejskiej roślinności coś drgnęło. Rodzi się jednak pytanie: czy wszystko robione jest z głową, czy czasem miejskie głowy tkwią w chmurze (smogu)?

RBK: Drzewa w Krakowie to temat bardzo gorący. Na osiedlach zdarza się szał wycinania „bo ciemno”. Potem w upalne dni pojawia się refleksja, że z tym drzewem chłodniej było, gdy słońce z trudem  przedzierało się przez gęstą koronę, a teraz wali po oczach i trzeba montować rolety. Za późno; drzewo nie odrośnie na zawołanie. Szkoda także ze względu na oczyszczanie powietrza: 1 ha obsadzony drzewami  pochłania około 8 kg CO2 w ciągu godziny. Setka drzew usuwa rocznie około 450 kg zanieczyszczeń, w tym około 140 kg pyłów,  których boimy się najbardziej.

Krzewy – tu już chyba nie ma kontrowersji. Prócz walorów estetycznych wyłapują pył, który osadza się na powierzchni ich liści i pędów, zwłaszcza gdy są pokryte włoskami. W ubiegłym roku Zarząd Zieleni Miejskiej w Krakowie zorganizował nasadzenia około 2 tysięcy pyłochwytnych krzewów  w pasie zieleni pośrodku jezdni na Alejach Trzech Wieszczów – jednym z najbardziej smogorodnych traktów samochodowych Grodu Kraka. Posadzono tam m.in. cisy pośrednie ‚Hicksii’, perukowce podolskie, kaliny koralowe ‚Roseum’, hortensje ‚Pink diamond’, berberysy Thunberga, ognik szkarłatny ‚Orange glow’, śnieguliczkę Chenaulta ‚Hancock’, lilak Meyera ‚Palibin’,  forsycję pośrednią ‚Minigold ‚Flojor’ i różę ‚Roland Garros’.

KW: A kuku! Puk-puk? Rośliny w miastach  –  jakie? Zawsze zielone? Czy zimozielone? Czy ich liście „przezimują” zimę, wiosnę, lato? Albo raczej czy przeżyją w ogóle ten stan w mieście…? Stworzenie referencyjnej listy roślin naturalnie detoksykujących roślin powietrze, szczególnie naszego miasta o płucach niezłego palacza, byłoby dobrym pomysłem. Całoroczne ulistnienie roślin zawsze zielonych mogłoby być niezłą platformą pyłochłonną, a i pełnić funkcję dekoracyjną. Jestem ogromnie ciekawa, czy zaproponowana przez Zarząd Zieleni Miejskiej (ZZM) grupa roślin będzie na tyle dobra, aby te gatunki zniosły sytuację „Trzech Wieszczów”. Korki w tym mieście – a każdy krakus wie o czym pisze – paradoksalnie czasem się przydają. Człowiek tak stoi na przykład przez 3  godziny na Alei Słowackiego… i wzywa Juliusza z nieba i pod nosem śpiewa! A gdy stwierdzi, że już nie ma wyjścia, to czasem rozglądnie się i patrzy co nam miasto daje. Zobaczyłam! Mam szczere obawy co do kwitnącej hortensji przy słynnym domu towarowym Jubilat w pełnym słońcu. Kibicuję jej mocno, jak i innym roślinkom, i czasem powiem do nich dobre słowo, zamiast do kierowcy naprzeciwko.

 

 

betonowa

Można to zrobić beznadziejnie. Nikt nie pomyślał, czy to dobre stanowisko dla tych roślin. Mądry Krakus po szkodzie.  A wystarczyło znaleźć specjalistę, który doradzi. Fot. Karolina Wietnik.

 

Zaplanowane przy Alejach rośliny zostały w mojej ocenie posadzone zgodnie ze sztuką ogrodową tj. są na przykład odpowiednie odległości między nimi, przypisane dla każdego gatunku, zabezpieczenia przed solankami, mata szkółkarska etc. Jednak czy to rośliny dobre do miasta? Czy pełne słońce będzie im sprzyjało? Jakie znamy rośliny fitoremediatory, które mogłyby spełniać funkcję nie tylko estetyczną, ale i naturalnego odtruwacza? Co myślicie o ozdobnych roślinach kapustnych w mieście? Nie śmiejcie się, czytałam kiedyś artykuł o amerykańskim mieście, w którym zlikwidowano fabrykę lamp rtęciowych i postanowiono posadzić w wielu miejscach gorczycę. Tak! To właśnie jeden z gatunków kapustnych o najlepszych właściwościach do wchłaniania metali ciężkich. Właśnie, dlaczego nie kapustne…?

RBK: Zgadzam się! Sama badałam przydatność takich roślin do oczyszczania gleb z metali. Zainteresowani? http://www.chem.pg.gda.pl/agrobiokap/ A w Wiedniu widziałam – w samym centrum tego dostojnego miasta – i wybujałą kukurydzę, i gorczycę, i rzepak. Tylko żeby mieszkańcy nie mniej dostojnego Grodu Kraka nie rzucili się na taki darmowy ogródek. Bigos byłby nieco przyciężki…

KW: Moja głowa jest pełna pomysłów jeśli chodzi o zieleń miejską. Zbyt dużo smutnych ludzi, aby i byle jaka zieleń nas pogrążała. Jedno jest pewne, jestem pewna moich dalszych obserwacji naszych „Wieszczów”, tak jak tego, że będę nadal stała w korkach.

 

 

ognik_pieciornik_rokitnik_ligustr

Te rośliny zostały dobrane dobrze (Rondo Multikino i Aquapark). W tej uroczej kępce mamy i ognika, i rokitnika, pięciornik i ligustr, a pomiędzy nimi rośnie to i owo. Rośliny zacieniają się wzajemnie i chronią przed utratą wilgoci. Są zresztą z natury odporne na trudne warunki (o rokitniku już pisaliśmy). Fot. Karolina Wietnik.

 

RBK: No to teraz TRAWA. W miastach dominuje podejście „przycinać jak najczęściej, bo tylko tak jest estetycznie”. I przez jakiś czas musimy podziwiać wątpliwe piękno niby to przyciętej, ale bardziej naderwanej trawy, zwłaszcza podsychającej w gorącu i suszy, coraz częściej nękających Europę wskutek zmian klimatu. I znów szkoda, że nie pozwala się trawie rosnąć, bo 1 ha trawnika absorbuje do 5 ton pyłu rocznie, równocześnie wytwarzając 200-300 kg tlenu.

Pomysł krakowskiego ZZM na łąki kwietne, których nie trzeba będzie kosić 4 razy w roku, a ucieszą oko, okazał się strzałem w dziesiątkę. Skala tego projektu jest w naszym mieście największa; mam nadzieję, że inne to podchwycą. Należy tylko dobrać gatunki, które wytwarzają stosunkowo dużą jak na rośliny zielne biomasę, albo pokryte są włoskami zwiększającymi osadzanie się stałych składników smogu.

Na jednej krakowskiej łące kwitnie od 50 do 80 gatunków roślin. Utworzenie takiego małego barwnego raju jest możliwe w każdym miejscu, gdzie nie dominują duże drzewa, czyli wszędzie, gdzie panuje odpowiednio duże nasłonecznienie. Ale w upalne dni łąka musi sama dać sobie radę, bo przecież nikt nie będzie jej dodatkowo nawadniał. Dlatego gatunki dobiera się także w taki sposób, aby wytrzymały upał, suszę, spaliny, pył oraz specyficzne warunki glebowe miast. Warto wiedzieć, że gleby miejskie nie są tworami naturalnymi i mają np. wysokie pH, a także mało składników odżywczych. Rośliny nie powinny też stwarzać zagrożenia dla rodzimej fauny jako gatunki inwazyjne. A takie obawy mieli już krakowscy botanicy i łąkarze. Mają to dokładnie zbadać w tym roku.

 

 

laka3

Jedna z kwietnych łąk utworzonych w 2017 roku w Krakowie. Ma być ich coraz więcej w naszym mieście. Mamy nadzieję, że  i w wielu innych. Uważajmy tylko, aby nie wysiewać roślin inwazyjnych. Fot. Małgorzata Borek.

 

W szarzyźnie codzienności widok zmieniającego się barwnego okwiatu różnych gatunków chyba każdemu poprawił samopoczucie, choćby i na chwilę. Na zimę łąki pozostały nieskoszone. Dopiero teraz rusza usuwanie resztek, a niebawem nastąpi wysiew nowej mieszanki. Tak więc stałe cząstki, których tak się boimy myśląc o naszych płucach i naczyniach wieńcowych, przez całą zimę osadzały się na zaschniętych pędach.

KW: A gdy kolejny biurowiec wyrosły jak grzybek po deszczu zdobi pas tulipanów, aż miło będzie popatrzeć. Zarówno jadącemu w samochodzie jak i pracującym w tych biurach pracownikom korporacji. Szczególnie można to było zaobserwować jadąc od ronda Grunwaldzkiego w kierunku Ronda Matecznego po prawej stronie obok Centrum ICE. Prawo budowlane powinno być zdecydowanie zaostrzone pod względem obowiązku nasadzeń wokół, nad lub przed budynkami korporacyjnymi, które w ostatnich latach powstają w zatrważającym tempie.

RBK: Wracając do łąk, w Krakowie w 2017 roku założono je w 20 miejscach, a w 2018 roku ma być ich jeszcze 10. Mam nadzieję, ze pomysł podchwycą spółdzielnie mieszkaniowe i posiadacze przydomowych ogródków, bo zmaltretowanie uporczywym koszeniem trawniki uprawiane „na zapałkę” nie są ładne, zwiększają temperaturę w mieście (tak! okrywa roślinna ją zmniejsza), o równoczesnym znacznym ograniczaniu bioróżnorodności nie wspominając. A przecież trawa, która wyda nasiona, owady rozmnażające się  w bujnej zieleni – to jest to, czego potrzebują ptaki. Jak ładnie wyglądają miejskie gołębie osmykujące źdźbła z nasion! Jeszcze więcej zyskują i owady, i ptaki, i ludzie, gdy dobierze się skład gatunkowy łąk tak, aby różne rośliny mogły kwitnąć od wiosny aż do późnej jesieni. Kto ma domek jednorodzinny, może sam taką łąkę stworzyć; zestawy nasion profilowane pod kątem właściwości gleby i innych cech siedliska są w sprzedaży.

Niebawem w Krakowie pojawią się też pierwsze zielone przystanki! Będziemy śledzić co tam rośnie i jak się sprawdza. Wy też możecie – oto lokalizacje: Teatr Ludowy, Centrum Kongresowe ICE, Rondo Grzegórzeckie, AGH/UR.

W następnym odcinku napiszemy o roślinach w mieszkaniach. Rośliny miejskie mają głównie zatrzymywać cząstki stałe, a te rosnące w doniczkach na parapetach – pochłaniać szkodliwe związki gazowe. Jakie gazy, jakie gatunki, jak wiele jest nieścisłości w medialnych doniesieniach o roślinach – o tym za kilka tygodni.

Tymczasem życzymy udanych świąt w wiosennej atmosferze, z lekkim wietrzykiem, który wywieje pyły znad naszych skołatanych głów!

Renata Bączek-Kwinta, Karolina Wietnik

Napisane przez: Renata Kwinta | 28 lutego, 2018

Roślinni czyściciele – cz. 1.

Zmiany klimatyczne zaburzyły przebieg pór roku. Coraz częściej połowa lutego i co najmniej początek marca to w Polsce pełnia zimy. Śnieg, kilkunastostopniowy mróz. Elektrociepłownie pracują więc pełną parą, na potęgę pali się w domowych piecach. Spalany jest zanieczyszczony węgiel złej jakości, bo ten lepszy dużo kosztuje. Ludzie przesiadają się z rowerów do aut. W wielu polskich miastach to problem ogromny.  Zapomniano o wawelskim smoku – to obecnie smog; Zakopane śmierdzi, wrocławskie powietrze jeszcze bardziej zatrute. W pomieszczeniach też bywa różnie: zatłoczone pokoje biurowe i sale lekcyjne wypełnione są wydychanym ditlenkiem węgla, formaldehydem z mebli, aromatami odwaniaczy, a także – pomimo zakazów – dymem papierosowym. Czy dzięki odpowiednio dobranym roślinom możemy zapewnić sobie czystsze powietrze i na zewnątrz, i w pomieszczeniach?

Chyba nikt nie ma wątpliwości, że zieleń mieście jest potrzebna o każdej porze roku. Z jednej strony, koi oczy i umysł (pozwólcie, że na razie nie będę tego analizować naukowo). Z drugiej – oddziela od siebie sąsiadujące budynki, co w czasach, gdy buduje się gęsto i jeden mieszkaniec drugiemu w okna zagląda, jest nie do przecenienia. Z trzeciej, każdy miłośnik bioróżnorodności doceni przynajmniej kilka gatunków ptaków śpiewających czy barwnych motyli, których prawie już nie ma w miastach. Aspekt czwarty – estetyka. Ładniej jest na bogatym w zieleń osiedlu niż na betonowo-szklano-metalowej pustyni z kostką brukową i żwirowanym podjazdem. Piąty – to temperatura i wilgoć. Miasta to wyspy ciepła; temperatura w aglomeracjach jest nawet o kilka stopni wyższa niż w obszarach podmiejskich i na wsiach. A wiadomo, że zachodzące obecnie zmiany klimatu oznaczają wzrost temperatury. Zimy są nieprzewidywalne; bywa, że prawdziwie polskiej zimy nie ma wcale, ale za rok może paść śnieżny i mrozowy rekord. O różnych porach roku wieją silne wiatry. Tak więc zimą drzewa osłonią przed śnieżycą, osłabią wiatr dmący w okna; latem dadzą cień, którego wtedy tak szukamy, a transpirujące liście – wilgoci. Ostatni, ale obecnie najbardziej akcentowany w mediach element to mniejsze zanieczyszczenie powietrza dzięki odpowiednio dobranym gatunkom roślin.

Nie łudźmy się przy tym – rośliny nie zlikwidują smogu. Smog złożony z cząstek stałych zwanych PM i gazowego rakotwórczego benzo(a)pirenu wyeliminujemy dopiero wtedy, gdy przestaniemy palić byle jakim węglem i plastikowymi śmieciami. I dotyczy to nie tylko pieców i kominków, ale i elektrociepłowni, które są przystosowane do przetwarzania zakamienionego węgla, a głównie taki pochodzi teraz z polskich kopalni. Szkoda, że tak dużo krzyczy się o „sprawach narodowych”, które tak naprawdę dla narodu są nieważne, a nawet szkodliwe, a żaden pseudopatriotycznie nastawiony krzykacz nie myśli o rodakach wpychając fatalnej jakości węgiel i butelki PET do swojego pieca.

Ale to blog o roślinach, do poczytania dla każdego. Czy możemy zatem dzięki roślinom poprawić choćby trochę stan powietrza? Odpowiedź nie jest łatwa, musimy przemyśleć wiele kwestii, tak samo jak wówczas, gdy mówimy o sprawach narodu. Pozwólcie, że zacznę od projektantów osiedli i ciągów komunikacyjnych – przemyślcie kwestię jakie rośliny i gdzie nasadzać, by było ich jak najwięcej, ale nie wymagały nadmiaru zabiegów pielęgnacyjnych. Szkoły wyższe co roku wypuszczają absolwentów architektury krajobrazu, a katalogi szkółkarskie pękają w szwach od propozycji. Trzeba po pierwsze uwzględnić zasoby wody w glebie, opady w ciągu roku i odczyn (pH). Innej gleby wymagają bowiem różaneczniki, innej mahonia. Naturalnie można to regulować odpowiednim ściółkowaniem i nawozami, ale jeśli ktoś tego zaniedba, nie uzyskamy ładnych i zdrowych roślin. O wiele groźniejszy będzie brak wody albo okresowe podtapianie, np. po gwałtownych opadach lub gdy lustro wody podziemnej jest wysokie. Różne gleby mają też różną zdolność do jej magazynowania – piaszczyste przepuszczają, gliniaste wręcz przeciwnie, natomiast zawierają mało tlenu, co skutkuje nawet obumieraniem korzeni.

Pewnie dla wielu moich czytelników to są truizmy, ale wiem też, że nie jest to wiedza obowiązkowa dla każdego, więc kto już się znużył, SKIP THIS PART, a pozostałych zapraszam do dalszych rozważań.

a

798px-Garden_with_Rhododendrons

Różaneczniki (Rhododendron sp.) w ogrodzie przydomowym w Lynwood w USA. To małe, niezanieczyszczone miasteczko pod Seattle. A ja właśnie badam, jak różne odmiany rokitnika radzą sobie w Krakowie. Autor zdjęcia: TriviaKing, en.wikipedia.

a

Pomyślmy o wietrze i słońcu. Wiatr jest niezbędny, by rośliny silniej wypuszczały wodę z liści wskutek transpiracji, bo to napędza jej ciągłe pobieranie z podłoża. Jeżeli chcemy osuszać tę glebę, będzie to dla nas też ważne. Ale silny wiatr wysusza liście, bo ich aparaty szparkowe, z natury położone na powierzchni, pomiędzy komórkami skórki, nie nadążają z pobieraniem wody z warstw komórek głębiej położonych w liściu. A i te mogą mieć problem z odpowiednim dopływem wody z wiązek przewodzących rośliny. Słońce z kolei oznacza możliwość prowadzenia fotosyntezy, która zapewnia roślinie produkcję cukrów wykorzystywanych do wzrostu i rozwoju. My z kolei cenimy sobie wytworzony w tym procesie tlen, nawet nie myśląc o konsekwencjach globalnych, a przecież dzięki fotosyntezie roślin i fotosyntetyzujących morskich sinic możliwe jest życie wszystkich organizmów oddychających tlenem. Jednak nadmiar światła słonecznego może oznaczać śmierć roślin, gdy brakuje wody albo jest za zimno, by rośliny mogły ją pobrać. Niemożność wyciągnięcia wody przez korzenie może też wystąpić, gdy zgarnięto pod nie zasolony śnieg, bo jest wtedy zbyt silnie związana siłami osmotycznymi, i tylko rośliny tolerujące zasolenie, jak rokitnik, mogą sobie z tym poradzić. Może ktoś pamięta, pisaliśmy kiedyś o suszy fizjologicznej. Wracając do światła, sadząc rośliny musimy uwzględnić, czy będą one przez cały czas w słońcu, czy wręcz przeciwnie. Jeżeli ulokujemy je przy budynku, który daje cień przez większość dnia, nie możemy tam wysadzić światłolubnych roślin, ale paprocie czy bluszcz jak najbardziej.

A zatem: projektujemy z głową, dobieramy gatunki tak, by nasze nasadzone rośliny nie usychały – a jak widzieliście, przyczyny „zwykłego” usychania są różne, nie spalało ich słońce, nie umarły w cieniu i miały odpowiednią glebę.

W następnym wpisie zajmiemy się nowoczesnymi koncepcjami miejskiej zieleni w grodzie smogu, przepraszam, SMOKA. I będziemy kontynuować rozważania o roślinach oczyszczających powietrze.

Renata Bączek-Kwinta

Older Posts »

Kategorie